NASZ WYWIAD. Syrenka warszawska na kurzych łapach vs Goci

 

„Jeszcze starsza baśń” to pisarski debiut Jacka Fleiszfresera. Błyskotliwa, pełna humoru i ironii powieść historyczna z elementami fantasy spodoba się fanom Andrzeja Sapkowskiego. Jacek Fleiszfreser przed laty współpracował z naszą gazetą jako fotoreporter, obecnie pracuje jako urzędnik. Dziesięć lat temu wpadł na pomysł, żeby opowiedzieć alternatywną historię o syrenie warszawskiej. Pierwszą wersję pisał odręcznie na kolanie, przez dziewięć miesięcy jeżdżąc autobusem do pracy. Tak powstała powieść osadzona w realiach prehistorycznej Polski i Europy VI wieku n.e. Jest w niej przemoc, śmierć, miłość, ale i wiele dowcipu oraz popkulturowych nawiązań

Paulina Nowicka: – Gratuluję książki. Skąd pomysł na taką właśnie opowieść o mrocznych czasach Europy i Polski?

Jacek Fleiszfreser: – Dziękuję. Opowieść chciałem osadzić w konkretnych ramach czasowych, w oparciu na wydarzeniach historycznych i odkryciach archeologicznych. Może i dobrze, że skończyłem geologię, a nie poszedłem na studia historyczne lub archeologiczne, dzięki czemu mam otwarty umysł na wszelkie teorie związane z pradziejami Polaków, co wykorzystuję z chęcią w swojej twórczości.

W świetle oficjalnej nauki dominuje teoria allochtoniczna, że Słowianie „w VI wieku naszej ery wyszli z bagien Prypeci” i rozpoczęli ekspansję na całą Europę. Istnieje także „pewnik naukowy”, że lud żyjący wcześniej nad Wisłą, Wenedowie zwani również Wandalami byli „Germanami”, co jest dla obowiązującego trendu naukowego równoznaczne z „Niemcami”.

Ignorując wszelkie przesłanki, o których w świecie nauki już dawno wiadomo, dalej z uporem maniaka wpaja się nam, że Lechici pochodzą od bagiennych dzikusów nie znających koła garncarskiego. Takie podejście jest dla mnie dziwne, gdyż istnieje wiele faktów historycznych że Prasłowianie uczestniczyli we wcześniejszych wydarzeniach starożytnej Europy, a Słowianie są nazywani przez wiele narodów jako Wenedowie. Dlatego w książce pokazuję czytelnikowi różne aspekty legend pomieszanych z historią, żeby sam zaciekawił się pradziejami Polski i Europy w tych ciemnych wiekach.

P. N.: Co w książce jest prawdą a co fikcją literacką?

J. F.: – Starałem się w sposób logiczny, z użyciem jak najmniejszej ilości elementów magicznych, pokazać na nowo legendy. A ich bohaterów przedstawić jako zwykłych ludzi, bez patosu czy bezsensownego poświęcania się. Wykorzystując wiedzę historyczną osadziłem ich w czasie i miejscu, a wiążąc ich losy z prawdziwymi postaciami chciałem, żeby czytelnik poznał nową jakość, wiarygodność genezy wielu ważnych patriotycznych naszych elementów. Do fabuły wykorzystałem kroniki biskupa krakowskiego Wincentego Kadłubka, który przedstawił pochodzenie narodu polskiego w świetle legend i podań etnogenetycznych, co w zamyśle miało łączyć przeszłość narodu z tradycją starożytną. Ocenę ich wiarygodności pozostawiam historykom i archeologom.

Użyłem jednak sporo prawdziwych zdarzeń: inwazję Awarów na Europę i ich obecność w Krakowie, upadek ostrogockiego królestwa w Italii. Chciałem też spróbować odpowiedzieć skąd wziął się symbol Warszawy – syrenki, ale nie takiej ślicznej jak z obecnego herbu, tylko taki z wieku XVII, gdzie ma trójpalczaste nogi, wężowy ogon i błoniaste skrzydła. Staram się także wyjaśnić pochodzenie imienia Sawa. A jest to nowogrecka forma imienia męskiego pochodzenia aramejskiego. Można znaleźć jednego apostoła o tym imieniu, jednego biskupa prawosławnego i jednego kozaka, ale żadnej kobiety.

Moja „Baśń” zawiera wiedzę i fakty, które mogą być przyczynkiem do samodzielnego poszukiwania wiedzy przez wnikliwych czytelników, którzy sami muszą znaleźć dodatkową wiedzę i sobie odpowiedzieć jak to z tymi Słowianami było.

P. N.: Czy Goci byli naprawdę nad Wisłą?

J. F.: – W powieści występują Ostrogoci, wschodni odłam Gotów, którzy w roku 570 n.e. stracili swoje królestwo w Italii na rzecz bizantyjskiego cesarza Justyniana. „Jeszcze starsza baśń” opisuje hipotetyczną wędrówkę ich jednego z klanów pod wodzą Gracchusa, który to po przegranej wojnie z Bizancjum postanowił wrócić do swej prakolebki w południowej Szwecji. Pech, a może szczęście powodują, że trafiają do grodu na białej skale, zwanego Wawelem. Tam przejmują władzę, a słowiańscy poddani nazywają ich wodza Krakiem, dając początek legendzie. Więcej nie chcę zdradzać. Dodam może tylko, że to właśnie syn Kraka – wojownik Jorgen, i jego mała drużyna, są motorem całej historii.

Tyle w kwestii mojej koncepcji, zaś jak było naprawdę? Goci zgodnie z przekazem historycznym przybyli ze Skandynawii na ziemie polskie w I wieku naszej ery. Po ich pobycie można znaleźć na Pomorzu kręgi ułożone z narzutowych kamieni oraz występujące w pobliżu kurhany wraz z szkieletowymi pochówkami. Znajdują się w Węsiorach i Odrach. Są pozostałościami po kulturze nazywanej przez archeologów wielbarską. A także pod Hrubieszowem znajdują się skanseny dokumentujące ich pobyt na terenie Polski, zanim jej nie opuścili, by zamieszkać nad morzem Czarnym.

P. N.: Książki którego pisarza był dla ciebie inspiracją?

J. F.: – Opowiadania Andrzeja Sapkowskiego o wiedźminie są dla mnie na pewno jakimś wzorcem. Zaczynałem od nich, zaczytując się gdy były jeszcze drukowane w Nowej Fantastyce. Sapkowski pokazał, że należy czerpać z dostępnej literatury i utartych wzorców i zmieniać je, wykorzystywać do swoich potrzeb. Tak, żeby pokazać coś nowego, może i bardziej wartościowego. W Jeszcze starszej baśni oprócz podrasowania baśni o małej syrence wykorzystałem większość legend o pradziejach Polski, w tym stworzyłem brutalniejszą wersję „aniołów na postrzyżynach u Kołodzieja”.

Zabawa konwencjami występuje chyba u wszystkich twórców fantasy, bo trudno jest pisać tylko o czarodziejskich artefaktach, elfach, krasnoludach, czarodziejach i dzielnych wojownikach itd. Myślę, że czytelnicy mają dużo przyjemności, gdy znajdują w literaturze różne odniesienia do innych dzieł czy faktów współczesnych czy historycznych, a w postaciach odnajdują jakieś realne osoby przedstawione w krzywym zwierciadle.

Oprócz Sapkowskiego uwielbiam brutalne treści wprost od Jacka Piekary z cyklu „Inkwizytor”, a także nie stronię od Pratcheta, U. L Guin, Tolkiena czy Orsona S. Carda i innych pisarzy fantasy. Każdy początkujący pisarz musi uważać, żeby zbytnio nie kopiować od innych i po latach wypracować własny, niepowtarzalny styl.

P. N.: Napisałeś ją z dużą dawką humoru, z domieszką inteligentnego cynizmu.

J. F.: – Jesteśmy bombardowani z każdej strony i o każdej porze złymi informacjami. Media karmią nas morderstwami, wypadkami, gwałtami i wszelakimi nieszczęściami. Dlatego pisanie smutnych rzeczy zostawiam innym, nie chcę uczestniczyć w samobiczowaniu. Oczywiście nie lubię słodzić, czy pudrować trupa, tylko staram się opisywać rzeczywistość z cynicznym komentarzem, lub delikatną złośliwością. W twórczości udaje mi się odnieść zarówno do historii, jak i spraw bieżących, jak ostatni kryzys migracyjny, czy uzależnienie społeczeństwa od elektroniki.

Dzisiaj w pisaniu trzeba być odważnym, gdyż powszechnie stosowana „poprawność polityczna” ogranicza wolność słowa i wypowiedzi. Ludzie będąc pod ciągłym nadzorem, sami stosują wobec siebie cenzurę. Ciągle mam przed oczami książkę Orwella „Rok 1984” – to, co jeszcze dekadę temu zdawało się niemożliwym, teraz jest dystopijną rzeczywistością, np. algorytmy w Internecie śledzące nasze wyszukiwania albo czipowanie obywateli. Ironią staram się uderzać w ten system, w ludzkie małości i ograniczenia.

P. N.: Tworzysz teraz cykl opowiadań o Hieronimie i jego sąsiedzie Anzelmie.

J. F.: – Akcja opowiadań dzieje się na alternatywnych przedmieściach, żeby zrobić historię bardziej uniwersalną. Hieronim Kalinowski jest w jakimś stopniu moim (anormalnym) alter ego: urzędnik, dwójka dzieci, żona, pies york. Jednak na tym kończą się podobieństwa, gdyż to co mu się przytrafia oraz to, co robi w nocy ze szpadlem, przechodzi ludzkie wyobrażenie i wszelką przyzwoitość. Codzienne frustracje powodują, że powoli popada w paszczę szaleństwa. Anzelm zaś w swojej prostocie nawet nie zauważa, że ma nadludzkie zdolności, takie jak super wytrzymałość, ogromną siłę i często nieziemską głupotę.

Pierwszy tekst z cyklu pt. „On drapie” z Hieronimem miał być horrorem, ale wyszło miejscami śmiesznie, czasami niepokojąco i obłędnie. Podobnie napisane pozostałe kilkanaście opowiadań, w których ironia i humor przeplatają się z dreszczem i zjawiskami nadprzyrodzonymi. Czytelnik dowie się m.in. co mieszkańcy trzymają w piwnicach, dlaczego nie należy pić herbaty od miłych staruszek, co robi Baba Jaga po niedotrzymaniu danego jej słowa.

P. N.: Czytając „Pewnego smętnego dnia” o upiorze, który nęka alkoholika, miałam skojarzenie z tekstem o egzorcyście Jakubie Wędrowyczu.

J. F.: – Andrzej Pilipiuk jest dla mnie w wielu kwestiach natchnieniem. Pokazał, że można pisać lekko, dowcipnie i jakimś pomysłem – czyli czerpać z popkultury ile się da. Do Jakuba Wędrowycza sięgam z przyjemnością, aczkolwiek ostatnie jego przygody nie wnoszą mi tyle radości co kiedyś. Ja też lubię pisać o rzeczach nadprzyrodzonych, ale bez jakiegoś zbytniego wgryzania się w filozofię czy specyfikę zjawiska. Moi bohaterowie muszą poradzić sobie z przeciwnościami losu, często za wszelką cenę i z morderczą skutecznością. Tak samo i w prawdziwym życiu, człowiek nie ma często czasu na dogłębną analizę sytuacji w jakiej się znalazł i musi ad-hoc poradzić sobie, by wyjść przynajmniej z twarzą. Poza tym akcja opowiadań dzieje się w mieście, a nie jak u bimbrownika egzorcysty na zabitej dechami wsi.

P. N.: Na razie można czytać ich przygody tylko w Internecie? Będzie z tego książka?

J. F.: – Oba opowiadania można odsłuchać w audycji Podpalacze Nieba 2 (3) 2018 na kanale YouTube, a „Pewnego smętnego dnia” można także znaleźć na https://pisarskawyspa.wordpress.com/2018/11/27/jacek-fleiszfreser-pewnego-smetnego-dnia-konkurs-gwp-2017-miejsce-2/.

Planuję w 2022 roku wydać zbiór opowiadań o Hieronimie i jego sąsiadach, w tym Anzelmie. Chciałbym książkę zatytułować „Przedmieścia”. Teraz fragmenty opowiadań i powieści publikuję na mojej stronie na fb Jacek Fleiszfreser – pisarz i zamierzam razem z promocją „Przedmieścia” założyć konto na Instagramie.

W dalekich planach opiszę władców i plemiona hipotetycznej Wielkiej Lechii, czyli ludy, które co najmniej tysiąc lat przed Chrystusem zasiedlały środkową Europę, w tym i Wandalów mieszkających na terenie obecnego Legionowa.

Z racji długiego doświadczenia w pracy w administracji planuję także zbiór pod roboczą nazwą „Urzędniczy szał”. Na warsztacie mam jeszcze powieść „Inwazja” o ataku Federacji Rosyjskiej na Polskę. Plany są ambitne, ale mam mało czasu na pisanie, a wciąż się rozpraszam opowiadaniami do różnych antologii konkursowych. Oprócz udziału w trzech zbiorach „Rubieży rzeczywistości” mam jeszcze opowiadania w trzech innych książkach. W tym roku inne moje opowiadania będą wydane w antologiach: „Taki dziki zachód”, „Antologia o dziejach miasta Mikołowa” i „U nas za stodołą”. Zobaczymy co będzie po wydaniu „Przedmieścia”, może będę myślał o kolejnych częściach.

P. N.: Czy „Jeszcze starsza baśń” będzie miała kontynuację?

J. F.: – Pierwotnie no tym nie myślałem, bo historia stanowiła spójną całość. Jednakże, w trakcie redakcji tekstu uznano, że zbytecznych jest kilka stron, na których akcja dzieje się już kilka lat po opisanych w książce wydarzeniach. Dzięki temu mam teraz zarys fabuły na ciąg dalszy. Mogę zdradzić, że będą tam opisane przygody Gotów, którzy zostali na Wawelu i musieli zmierzyć się z najazdem Awarów. Póki co, mam na głowie wiele innych projektów. Prędzej dokończę scenariusz na bazie „Jeszcze starszej Baśni” i spróbuję go sprzedać jakiejś wytwórni filmowej.

Opowieść historyczna z elementami fantasy osadzona w realiach prehistorycznej Polski i Europy VI wieku n.e. Przemoc, śmierć i wędrówka plemion. W tle opowieści pojawiają się słynne postacie tamtej epoki: Grakchus zwany Krakiem, papież Bonifacy II, cesarz Justynian oraz Attyla – Bicz Boży.
Awarska księżniczka Sawa ścigana przez narzeczonego, ostrogockiego księcia Jorgena, znajduje schronienie na terenie Mazowsza. To jednak zaledwie początek historii, z której można się dowiedzieć m.in.: o losach ostatniego, bródnowskiego druida użerającego się z klanem wilkołaków, do czego doprowadza zażywanie czerwonej mikstury oraz czy Ctuhlu to na pewno wymysł H.P. Lovecrafta.

 

W naszych głowach tkwi obraz przodków pochylonych nad rolą i rodziną. Uczymy się historii, jednak nie dopuszczamy do siebie faktu, że wszystkie kultury się przenikały. Coś się łączyło, coś ingerowało w inne coś. Nie dociera do nas, że historia to żywi ludzie. Podręczniki podają suche fakty, co nie pomaga ujrzeć nam przeszłości jako czasu pełnego żądz. Czasu takiego jak ten, w którym żyjemy. Jacek Fleiszfreser w swojej powieści „Jeszcze starsza baśń” ukazuje ludzi takich jakimi byli: zachłannych, rozczochranych czy z brakami w uzębieniu. Przeszłość nie jest tu sztywna, a całkiem żywa, wręcz pełna wigoru. Autor bardzo zwinnie korzysta z dorobku kulturowego wplatając i modyfikując legendy i wierzenia ludów o których pisze. Książkę czytałam szybko, z przekonaniem, że przecież wiem co się wydarzy. Jacek jednak zagrał mi na nosie. Pokazuje, że nie taka historia jak ją namalowano. W końcu dowiedziałam się kim jest Wanda co nie chciała Niemca, jak to było z tym chrztem i dlaczego Sawa miała męskie imię.
Kamila Ciołko-Borkowska – autorka książki „Przezwykłe przygody nieboszczki Marysi”

 

Comments

comments

toiowonowodworskipultuskidotpay_logo